Był styczeń 1945 roku. Do obozu koncentracyjnego KL Stutthof zbliżali się czerwonoarmiści. Komendant obozu Paul Werner Hoppe zarządził ewakuację. Esesmani mieli strzelać do każdego, kto spróbuje uciec. Mróz dochodził do -20 stopni, a więźniowie padali z wycieńczenia. Gdy zarządzono przystanek w Pomieczynie, mieszkańcy wsi zmobilizowali się. Niektórzy starali się upić Niemców, a pod ich nieuwagę ukrywali uciekinierów w okolicznych domach. Niedługo nie będzie nikogo, kto będzie w stanie opowiedzieć tę historię. Powstaje dokument na temat tych wydarzeń, brakuje jednak środków. Można pomóc w realizacji filmu.
Mało znana wstrząsająca historia

Tę wojenną historię poznało niewiele osób. Obóz koncentracyjny w Sztutowie na Żuławach Wiślanych (KL Stutthof) powstał już 2 września 1939 roku i istniał do maja 1945 r. Był pierwszym i najdłużej działającym obozem koncentracyjnych na terenach dzisiejszej Polski.
Czytaj także: Te miejsca powinien odwiedzić każdy, choć lepiej, by nigdy nie powstały. Niemieckie obozy koncentracyjne w Polsce
W tym czasie więźniami obozu było ponad 110 tys. osób, głównie Żydów i Polaków. Gdy w styczniu 1945 r. ewakuowano obóz, na marsz śmierci wyszło 11 tysięcy osób. Przeżyła tylko połowa.
Przystanek w Pomieczynie

Marsz śmierci prowadził trasą przez Mikoszewo, Cedry Wielkie, Pruszcz Gdański, Straszyn, Łapino, Kolbudy, Niestępowo, Żukowo, Przodkowo, Pomieczyno, Luzino i Godętowo, aż do Lęborka. Więźniowie byli wyniszczeni głodem i warunkami w obozie, a przyznane przy ewakuacji liche racje żywnościowe (trochę chleba i margaryny) zjadali najczęściej od razu, nie zostawiając nic na całą drogę. Trzaskający mróz dochodził do -20 stopni (zima 1945 roku była jedną z najokropniejszych w historii Polski), a więźniowie padali jeden po drugim i byli dobijani przez Esesmanów.
Kaszubi szybko przekazywali między sobą wiadomość, że „Stutthof idzie”. Gdy marsz śmierci dotarł do Pomieczyna, więźniów zamknięto w kościele. Mieszkańcy natychmiast zmobilizowali się i nagotowali im gary kartofli, zupy i kanki kawy. Tłumnie ruszyli pod kościół.
Esesmani najpierw nie sprzeciwiali się takiemu poczęstunkowi, jednak gdy wypuszczeni z kościoła więźniowie rzucili się na jedzenie i powstało wielkie zamieszanie, strażnicy obozu otworzyli ogień i ponownie zamknęli więźniów w kościele. Wyganiali mieszkańców Pomieczyna, jednak ci nie ustępowali. Wynegocjowali, że nakarmią więźniów grupami. Z kościoła wypuszczane było po kilka osób. Zostali nakarmieni i napojeni.
Wieś sprawiedliwych

Mieszkańcy Pomieczyna nie tylko nakarmili więźniów, ale też ryzykując życie ukrywali ich w swoich domach. Jeden z nich, Franciszek Pipka, zaprosił Esesmanów na ucztę zakrapianą suto bimbrem. Bynajmniej nie chodziło mu o to, by ich ugościć. Gdy procenty zawracały Niemcom w głowie, za ścianą ukrywali się uciekinierzy z marszu śmierci. Dom Pipki był tuż przy kościele, jednak dla bezpieczeństwa więźniowie natychmiast przenosili się stamtąd do innych chat. Mieszkańcy ukrywali ich w siennikach, stodołach, kurnikach, pod kołdrami, słomą i stertami siana.
Takie ukrywanie więźniów karane było śmiercią. Esesmani zresztą orientowali się dość szybko, że mają zbiegów. Chodzili po chatach i żądali wyjaśnień. Nikt w Pomieczynie nikogo nie wydał.
Wesprzyj film
By ta historia została zapamiętana na długo, powstaje film dokumentalny. Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych w Warszawie dofinansował realizację filmu Wieś sprawiedliwych kwotą 30 tys. zł. Jak szacuje producent (Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie), potrzeba dwukrotnie wyższej kwoty. Brakujące 30 tysięcy jest zbierane za pomocą serwisu polakpotrafi.pl.
Można wspomóc film tutaj, kliknij: Zbiórka na film Wieś sprawiedliwych
Jeszcze sporo brakuje do pełnej kwoty. Zachęcamy, by dołożyć swój grosz w tej słusznej sprawie.
