Które miejsca w Polsce kryją historie ciekawych.. zbrodni? Dziś przeniesiemy się w nieco mroczne czasy i przytoczymy Wam kilka mrożących krew w żyłach opowieści z dawnej Polski. Choć powinniśmy powiedzieć: z Dolnego Śląska i reszty Polski. Zaintrygowani?
Afera grabarzy z Frankenstein, czyli co kryją Ząbkowice Śląskie…
Tajemnicza choroba panująca w mieście Frankenstein, znikające ciała i gang grabarzy… Brzmi jak historia rodem z powieści fantasy? To się wydarzyło, w dodatku Frankenstein to miasto w Polsce! To po prostu Ząbkowice Śląskie na Dolnym Śląsku.
W 1606 r. miasto żyło aferą, która prawdopodobnie zainspirowała Mary Shelley do napisania książki o przygodach szalonego doktora ożywiającego potwora ze szczątków zmarłych, doktora Frankensteina.
We wspomnianym 1606 r. oskarżono sześciu mężczyzn i dwie kobiety o sprowadzenie zarazy. Cała ósemka była grabarzami we Frankenstein. Okazało się, że ze zwłok wykonywali trujący proszek, który następnie rozsypywali na progach domów, a ich motywacja do dziś pozostaje zagadkowa…
Czytaj więcej: Ząbkowice Śląskie – atrakcje miasta Frankenstein. Lepiej usiądźcie!
Kanibal z Wrocławia
Pozostajemy na Dolnym Śląsku, a konkretnie przenosimy się do jego stolicy. W międzywojniu w Breslau wiele się działo, a postaci półświatka były bardzo kolorowe, zwłaszcza jeśli w klimat tamtych lat wciągniemy się dzięki kryminałom Marka Krajewskiego. Jednak ta historia nie jest literacką fikcją, a wydarzyła się naprawdę.
Karl Denke stracił wszystkie swoje oszczędności przez inflację. Wiódł samotnicze życie w skromnym mieszkaniu w Ziębicach niedaleko Wrocławia. Do swojego domu zwabiał m.in. bezdomnych i prostytutki. Zaginięć części tych osób w ogóle nie zauważano. Zabijał ich, ćwiartował, a mięso peklował i zjadał. Przetwarzał także skóry oraz mięso, które sprzedawał na wrocławskich targowiskach (prawdopodobnie w Hali Targowej) jako cielęcinę i wieprzowinę. Wpadł, gdy jedna z jego niedoszłych ofiar zdołała uciec. Na posesji Denkego znaleziono dokumenty, kości, zakrwawione ubrania. Do dziś nieznana jest motywacja sprawcy, nie zdążył jej wyjawić…
Czytaj więcej: Kanibal sprzedający ludzkie mięso we Wrocławiu
Ostatnia świątynia nazistów
Na północnym stoku wzgórza Niedźwiadki w Wałbrzychu na Dolnym Śląsku, znajdują się ruiny tajemniczego mauzoleum. Postawili je w 1938 roku Niemcy nazywając je Schlesier Ehrenmal lub Totenburg. Oficjalnie upamiętniało poległych w czasie I wojny światowej mieszkańców miasta, a także ofiary innych wojen, czy wypadków w kopalniach. Nieoficjalnie? Służyło propagowaniu idei nazistowskich. Podobne budynki powstawały w całej III Rzeszy jako elementy architektury propagandowej. Legendy mówią, że miały się tam odbywać okultystyczne msze lub krwawe obrządki inicjacji członków SS, ale według historyków to mało prawdopodobne.
Czytaj więcej: Mauzoleum Totenburg – ostatnia świątynia Hitlera w Polsce
Król zabija biskupa w katedrze wawelskiej
Dlaczego Bolesław Szczodry zamordował biskupa Stanisława w katedrze wawelskiej? I czy to na pewno był on? Co stało za sprawą zbrodni, do której doszło podczas mszy w katedrze w obecności wielu świadków?
To jedna z najbardziej mrocznych polskich średniowiecznych zagadek. 10 kwietnia 1076 roku biskup Stanisław, późniejszy patron Polski, zginął podczas odprawiania nabożeństwa od ciosu tępokrawędzistym narzędziem w potylicę. Zgodnie z przekazywaną przez wieki wersją, zabójstwa miał dokonać ówczesny król Bolesław Szczodry. Ciało biskupa miał wręcz posiekać mieczem, a członki zamordowanego podobno zrosły się, co uznano za cud.
Tak się składa, że dzisiejszy patron Polski był najpewniej po prostu zdrajcą, który opowiadał się za Cesarstwem i przeciwko papiestwu. Poza tym potępił głośno postępowanie Bolesława w wyprawie kijowskiej, podczas której król karał dezerterów śmiercią. Takie słowa z ust biskupa nie spodobały się władcy, który sam mianował go na urząd. Dlatego miał się dopuścić zamachu na życie duchownego, choć historyczna prawda może być nieco inna i ktoś po prostu zrobił to na zlecenie monarchy.
W każdym razie Bolesław Szczodry po tych wydarzeniach zbiegł z kraju, a niedługo później zmarł. Według legendy został mnichem, by odpokutować. Co takiego dokładnie się stało w 1076 r.? Na pewno więcej napiszemy jeszcze kiedyś w osobnym tekście.
Wilhelm Gustloff i Bursztynowa Komnata
Największy zaginiony skarb w historii Polski może się wiązać z największą katastrofą morską w historii ludzkości. Nie było to wcale zatonięcie Titanica, jak myślą niektórzy, a pójście na dno Bałtyku Wilhelma Gustloffa 30 stycznia 1945 roku.
Przed wojną był to niemiecki statek wycieczkowy organizacji nazistowskiej KfF. Nosił imię po zamordowanym członku NSDAP Wilhelmie Gustloffie. Adolf Hitler miał na nim swój prywatny apartament. W czasie wojny statek wcielono do Kriegsmarine i przekształcono w okręt szpitalny.
Statek brał udział w operacji Hannibal, polegającej na ewakuacji Niemców z portu w Gdyni. Na wysokości latarni morskiej Stilo na wschód od Łeby, około 40 km wgłąb morza, Wilhelm Gustloff został trafiony trzema torpedami przez radziecki okręt S-13.
Na pokładzie znajdowało się m.in. ponad 4400 uciekinierów, w tym członków organizacji Todta, kobiety z korpusu pomocniczego Kriegsmarine, telefonistki i telegrafistki, ranni żołnierze Wehrmachtu, pielęgniarki ogółem co najmniej 10 tys. osób.
Ile z nich zginęło? Zidentyfikowano ponad 6600 ofiar, ale mogło być ich o wiele więcej, skoro uratował się niecały tysiąc, a na statku płynęło ich ponad 10 tys.
Na pokładzie statku miała się znajdować Bursztynowa Komnata. W latach 60. rosyjska ekspedycja spenetrowała Gustloffa w poszukiwaniu tego skarbu. Co znaleźli? Nie wiadomo. Jest jedynie pewne, że szukali skarbu, czego dowiodła polska ekspedycja.
Wrak spoczywa na głębokości około 45 m. Jest mogiłą wojenną, dlatego też nurkowanie na nim i w odległości 500 m od niego jest zabronione. Ostatnie nurkowanie odbyło się w 2013 r. podczas pogrzebu Heinza Schona, ostatniego ocalałego z katastrofy.
Czytaj także: Kwatera w Mamerkach. Zamach na Hitlera i Bursztynowa Komnata
Oraz: Najsłynniejsze wraki w Polsce. Ujawniamy zatopione tajemnice historii
Zaginiony Portret Młodzieńca
Gdyby ten obraz się odnalazł, byłaby to największa sensacja w historii polskiej sztuki. Portret Młodzieńca autorstwa Rafaela po raz ostatni był widziany na Dolnym Śląsku podczas II wojny światowej. Jest bezcenny, a poszukiwaczy skarbów wciąż intryguje, jakie były jego losy i czy dzieło zachowało się gdzieś ukryte do dzisiejszych czasów.
Wszystkie tropy ponownie prowadzą… gdzieżby indziej, na Dolny Śląsk, najbardziej tajemnicze polskie województwo!
Zapytacie – jak można było zgubić tak cenny obraz?! Nam też nie mieści się to w głowie. Za zaginięcie Portretu odpowiadać miał Wilhelm Palezieux. Wynajął on rezydencję na Dolnym Śląsku, pałac w Sichowie w dzisiejszym powiecie jaworskim w gminie Męcinka. Tam wszystkie zrabowane zbiory miały zostać bezpiecznie ukryte.
Najszerzej rozpowszechniana wersja tej historii brzmi dość podejrzanie – Palezieux miał się pomylić i zamienić Portret młodzieńca z innym obrazem. Młodzieniec miał nigdy nie dotrzeć do Sichowa.
Ale wersji tej historii jest dużo więcej…
Zdecydowanie więcej dowiesz się z tekstu: Portret młodzieńca – gdzie jest najcenniejszy zaginiony obraz w dziejach Polski?
Złoto Wrocławia
Dolny Śląsk zdecydowanie dominuje nasze zestawienie. To z Wrocławiem związana jest jedna z najciekawszych wciąż nierozwiązanych polskich tajemnic.
Gdy do Breslau zmierzali czerwonoarmiści, Niemcy musieli ukryć 7 ton kosztowności w 23 skrzyniach. Były to depozyty bankowe, w tym cywilne (ludność była nawoływana do składania w bankach złota, pieniędzy i biżuterii), papiery wartościowe. Złoto Wrocławia prawdopodobnie wywieziono pod koniec 1944 r. lub na początku 1945 r.
Do tej pory nie wiadomo, gdzie złoto się podziało. Jeden z oficerów policji niemieckiej, współodpowiedzialny za ukrycie skrzyń, wskazuje kilka miejsc do ukrycia skarbu… Ale udowodniono, że wiele razy konfabulował, nie do końca wiadomo, co z jego zeznań jest prawdą.
Czytaj także: Złoto Wrocławia. Gdzieś w Sudetach jest ukryty wielki skarb
Szpital w Mokrzeszowie
Czysta krew, eugenika i ochrona gatunku aryjskiego… czy takie cele mogły przyświecać szpitalowi w Mokrzeszowie? Znajduje się on, a jakże, na Dolnym Śląsku!
To, do czego był wykorzystywany szpital w Mokrzeszowie w czasie II wojny budzi największe kontrowersje. Oficjalnie był domem czynszowym Związku Dziewcząt Niemieckich (BDM), należały do niego fanatyczki nazizmu.
W 1936 roku z rozkazu Heinricha Himmlera zostało powołane stowarzyszenie Lebensborn (Źródło życia). Oficjalnie była to fundacja opiekuńcza. W licznych ośrodkach w Niemczech czy też w Polsce zajmowano się w rzeczywistości odnowieniem krwi niemieckiej. W Mokrzeszowie miała znajdować się jedna z siedzib stowarzyszenia. Dzieci samotnych niemieckich matek oddawano do adopcji pełnym aryjskim rodzinom. Dobierano kobiety pasujące do aryjskiego wzorca i krzyżowano z idealnymi mężczyznami. Według podejrzeń dokonywano tam eugeniki, choć trudno o żelazne dowody w postaci dokumentów.
Czytaj więcej: Szpital w Mokrzeszowie – tajemnice w nawiedzonych murach
Złoty Pociąg
Gdzie jest i czy w ogóle istniał? Złoty Pociąg ma kryć tajemniczy skarb z (a jakże!) Dolnego Śląska. Niektórzy mówią, że tam może znajdować się Złoto Wrocławia. W rzeczywistości wielki pociąg pancerny byłby doskonałym celem ataku, a transportowanie kosztowności koleją było dość ryzykowne, nie mówiąc o tym, że tory wokół Wrocławia w momencie wywiezienia złota były już zniszczone.
Co mogło być więc w złotym pociągu? Być może broń (niektórzy mówią o chemicznej, inni o rakietach dalekiego zasięgu), być może tajne wynalazki hitlerowców, być może dokumenty lub dzieła sztuki? Być może takiego pociągu w ogóle nie było.
O sprawie zaczęło jednak być głośno, gdy Piotr Koper i Andreas Richter ogłosili, że znaleźli Złoty Pociąg i go wydobędą. Miał się znajdować na bocznicy kolejowej w tunelu na wysokości 65. kilometra linii kolejowej Wrocław – Wałbrzych w pobliżu stacji Wałbrzych Szczawienko. Dotąd obecności pociągu nie udało się potwierdzić. Czy poszukiwania jeszcze kiedyś zostaną wznowione? My nie mamy wątpliwości.
Czytaj więcej: Złoty pociąg – czy naprawdę istnieje? (FILM)
Ostatnia spalona czarownica
W Polsce teoretycznie kres polowaniom na czarownice położyła konstytucja sejmowa z 1776 r. Stwierdzono, że być może palenie żywcem kobiet, którym nie do końca można udowodnić winę, być może nie jest zbyt dobrym pomysłem. Zwłaszcza w coraz bardziej oświeconych czasach.
Ale tak naprawdę nie to za ostatni proces o czary na ziemiach dzisiejszej Polski uznaje się sprawę z lat 1807-1811. Toczyła się ona w Reszlu na Warmii, na terenie ówczesnego Królestwa Prus.
Czarów miała się dopuścić Barbara Zdunk, którą skazano na spalenie na stosie. Wcześniej przez 4 lata była więziona i torturowana w reszelskim zamku. Ta sprawa od początku wzbudzała wątpliwości…
Czytaj więcej: Zamek Reszel – tu spalono ostatnią czarownicę
Kaplica Czaszek
Ta atrakcja niezmiennie przyciąga turystów do Czermnej w Kudowie-Zdroju. Kaplicę Czaszek stworzył proboszcz parafii św. Bartłomieja, kiedy na posesji parafii psy wykopały kości. Szybko okazało się, że są to szczątki ofiar szeregu wojen i epidemii, które zdziesiątkowały miejscową ludność w XVII i XVIII wieku. Ponieważ ksiądz Tomaszek podczas wizyty w Rzymie zwiedził katakumby, w których zobaczył wyeksponowane ludzkie szczątki, postanowił przy swoim kościele parafialnym w Czermnej zrobić to samo.
Czytaj także: Kaplica Czaszek w Czermnej